Ten wiersz, a właściwie piosenkę, uważam za stosowne poprzedzić krótkim wstępem. Jej pierwsza, krótsza wersja powstała w roku 1993. Inspiracją były dwie piosenki moich dawnych przyjaciół - Jana Krzysztofa Kelusa i Jacka Kaczmarskiego. Sentymentalna panna "S" to oczywiście "Solidarność". Spoglądam na cudzysłów, w który ująłem to słowo i myślę, że jest on rzeczywiście nieprzypadkowy. Mój romans z panną "S" zakończył się w roku 1989. Nigdy później już jej nie odwiedzałem, nie uczestniczyłem w żadnych rocznicowych obchodach i innych ceremoniach. Dlaczego? Ta piosenka jest chyba najlepszą odpowiedzią. Być może ktoś uzna, że szargam świętości i symbole. Trudno. To mój osobisty rozrachunek, a z panną "S" zadawałem się niegdyś także dlatego by można było pewne rzeczy mówić głośno i wyraźnie. I jeszcze jedno. Mam niezmierny szacunek dla wszystkich, którzy związali z nią swe losy bezinteresownie, nie wiedząc jak się to wszystko skończy i którzy w jakiś sposób dochowują jej wierności do dziś, nie chcąc dostrzec, co stało się z ich wybranką. Im dedykowany jest inny wiersz - "Song do Nadziei". Nie mam natomiast szacunku dla tych, którzy pomogli pannie "S" stać się tym, czym się stała. Kto powinien czuć się adresatem pierwszego, a kto drugiego wiersza? Nie wiem. Nie jestem sędzią cudzych sumień. Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam.



Wpis do sztambucha panny "S"

 


Któż cię nie kochał? Jacek, Janek...

Nie brakowało ci  amantów.

Ja też twe wdzięki opiewałem

wśród tłumu twych absztyfikantów.

 

Błędnym rycerzem byłem twoim,

kopię o honor twój kruszyłem

i fechtowałem, jak umiałem.

Tak, tak, o ciebie tak się biłem.

 

Przyszłaś znienacka, jak poezja,

jak brzask, co bardzo krótko trwa...

Nikt z nas godziny wtedy nie znał

i nikt z nas wtedy nie znał dnia.

 

W salonach wówczas nie bywałaś,

pomieszkiwałaś po piwnicach,

przyznaję, pięknie wyglądałaś:

Emilia Plater, cud - dziewica.

 

Niezłomna, a tak przy tym zwiewna,

tu Grottger, tam Delacroix...

Liczyłaś dla nas się ty jedna,

powtarzaliśmy - tylko ta.

 

Bo rozmodlona pod figurą

doprawdy wyglądałaś słodko,

choć się już wtedy obawiałem,

że kiedyś staniesz się dewotką.

 

A gdy wsuwali ci za dekolt

dolary, funty, franki, jeny,

ty się płoniłaś tylko wdzięcznie,

szepcąc: ach, honor nie ma ceny!

 

Pięknie tańczyłaś karmaniolę

i wiodłaś lud na barykady,

a teraz to ja cię...  dośpiewaj

sobie ten rym do twojej zdrady.

 

Jacek nie żyje, Janek zamilkł,

inni zaś wyprzedają etos,

a ktoś powinien ci powiedzieć

prawdę o tobie, powiem przeto...

 

Sam nie wiem kiedy się zmieniłaś.

Ty, taka cnotka...  Nie pozwolę!

A potem naraz w górę kiecka

i kankan na okrągłym stole.

 

I dla każdego byłaś miła

i uśmiechałaś się układnie...

I na tym stole się pieprzyłaś

bez ceregieli, z kim popadnie.

 

A i pod stołem politykom

przysługi wyświadczałaś różne...

Jak tu do ciebie dzisiaj wzdychać

cynicznej, zimnej, złej i próżnej?

 

I tylko żal mi tych chłopaków

gotowych choćby iść na tanki,

bo ilu poszło z nich do piachu

dla takiej, niech cię szlag, wybranki.

 

I przyjaciółek żal mi twoich,

które siedziały po internach,

tylko mi tu nie opowiadaj,

że tym przyjaźniom byłaś wierna.

 

I żal mi wszystkich zapomnianych,

co uwierzyli w tamten sen...

Historia ich wymienia hurtem,

ich inicjały brzmią: NN.

 

Legendą twoją jeszcze mamią

naiwnych różni szarlatani,

co ciągle jak najęci kłamią

żeś ty ich serc jedyna pani.

 

I zaraz piersi wypinają

znacząco pomrugując ślepkiem,

palcem o palec pocierają,

bo już ich swędzą łapki lepkie.

 

Inni - brzuchaci dziś i łysi -

Nie takie rzeczy my ze szwagrem...

Tym dla odmiany wszystko wisi.

Dorobić tylko chcą na viagrę.

 

I sami swoje triumfy sławią,

i napawają się swym męstwem,

tak to się perwersyjnie bawią

klęskę bezwstydnie zwąc zwycięstwem.

 

Może ty kiedyś tam i byłaś

naiwna i sentymentalna,

ale dziś jesteś, powiem zwięźle,

nie femme fatale, lecz bladź fatalna.

 

Gdybyś choć chciała się poprawić

i wrócić do swych dawnych marzeń...

Niestety, gdy już raz upadłaś,

dawałaś ciała raz za razem.

 

Że się wyrażam kolokwialnie?

Cóż, nie stać mnie na żaden patos,

gdy sztandar, który ciągle wznosisz

stał się dziś wypłowiałą szmatą.

 

Przywiędły wdzięki twe i zblakły,

nisko cię cenią sutenerzy...

I prawdę mówiąc, aż dziw bierze,

że wciąż trafiają się frajerzy.

 

Bo jeszcze przecież ciągle wabisz

na te zetlałe szarfy, wstążki

i wciąż wyróżniasz kawalerów

orderu brudnej twej podwiązki.

 

Miedzianym świecisz teraz czołem,

na nic botoksy i liftingi...

I nie pomogą akademie,

przemowy, wiece i mitingi.

 

O powinnościach ty mi nie praw,

nie wciskaj patriotycznych kitów,

nie mam zamiaru łgać jak inni,

nie będę piewcą twego mitu.

 

Odchodzę, nic mnie nie zatrzyma,

każde uczucie ma swój kres.

Szkoda, że właśnie tak skończyłaś,

pretensjonalna zdziro "S".

 

Nie całuj mnie na pożegnanie,

a jeśli już, wiesz sama - gdzie.

Mną się nie przejmuj już, kochanie,

każdej twej prośbie powiem - nie.

 

Songi dla innej dzisiaj piszę -

skromnej i cichej panny "N",

bo trudno żyć jest bez Nadziei,

ona niezbędna jest jak tlen

 

tym, którzy dziś na chleb nie mają

i tym bez pracy...  Drwisz: czyś lewak?

Drwij. Tylko powiedz mi - co z nimi?

Kto o nich, powiedz, dzisiaj śpiewa?

 

Jeszcze nie wznosi nikt barykad,

ale gdy staną, to - jak w dym!

Bo wolę skończyć jak Baryka,

w marszu na pałac, a nie - w nim.